23 kwi 2012

1. Michalina


Leżała na łóżku. Został tylko jeden dzień, dziewiętnaście godzin i trzydzieści sześć minut na to, aby mogła powiedzieć o tym miejscu, że należy do niej. Po tym czasie przyjadą jacyś obcy ludzie i to oni będą tutaj leżeć, dotykać pozostawione przez nią szafki oraz używać tych naczyń, które nie zmieściły się do walizki. To nic, że matka wytoczy ciężką artylerię wspomnień na temat okupacji i drogich garów chowanych przez babcię, będących dwa pokolenia później oddawane obcokrajowcom za bezcen i w imię prozaicznego braku miejsca w bagażu.

- Wspaniale, że zostają – wyszeptała. – Idealny wentyl bezpieczeństwa.

Odwróciła się. Bladożółta ściana miała ślady częstego używania. Zacieki. Z północy na południe. Na wschodzie nieco więcej niż na zachodzie. Pewnie rura była nieszczelna. To się zdarza. Nawet w ostoi wyimaginowanego raju. Zresztą widziała je po raz pierwszy. Przeliczając ilość spędzonych tutaj poranków, kiedy wszystko było niezwykle widoczne, mogła czuć się usprawiedliwiona. Ciężko pracowała na dwie zmiany, mając wymagającego szefa, który za punkt honoru postawił sobie dążenie do perfekcji zegarka kieszonkowego. Zawsze na miejscu i zawsze na czas. A jeżeli ktoś miał z tym problem to na zapleczu, między metalowym stołem do wszelkiej maści podrobów, a ironią „zmywarki” z lewym paszportem rodem z Białorusi, znajdował się kąt do skutecznej reprymendy. To, że była nim pospolita chłodnia nie przeszkadzało nikomu do czasu, kiedy okazało się, że sterczące pod wpływem zimna sutki pracownic nie były tak sugestywne jak kurczące się penisy chłopców z obsługi. Od czasu, kiedy do wszechwładającego dotarła ta nieubłagana prawda dyktowana przez naturę, odtąd wszelkie pouczenia w łaskawości swojej wielkiej wygłaszał na zapleczu między chińskimi zamiennikami drogich produktów ustawionymi alfabetycznie obok siebie. I nikogo nie dziwiło, że zazwyczaj lądowali tam konkretni mężczyźni, którzy po takiej przemowie wracali zmęczeni i nazbyt rozkojarzeni, aby nadal obsługiwać salę.

- Takie życie. Ani napiwków, ani nawet chwilowego molestowania, na które można by zrzucić choć odrobinę problemów. Przy spuszczonej przyłbicy trzeba będzie wrócić i spojrzeć matce w twarz – pomyślała przewracając się na drugi bok. – Nigdy w życiu tego nie pojmie. Nie ma szans. Porzygam się jak uruchomi ten swój „kalkulator” zysków i strat wraz z karygodnym palcem wskazującym i nieznośną tonacją „wysokiego C” – westchnęła.

Zegar wybił dwudziestą. Zamknęła oczy udając, że śmierdząca wilgocią kołdra wcale nie była zbyt gruba i przepocona jak na tę porę roku. Zresztą w tym momencie to naprawdę nie miało dla niej znaczenia. Powrót do ojczyzny spowodowany młodzieńczymi podrygami znudzonych koleżanek i tak absorbował ją na tyle, że poddała mu się bezgranicznie jednocześnie przeklinając w duchu brak umiejętności jakiejkolwiek asertywności. W końcu miały zniknąć dobre, ciche dni pozbawione wyrzutów w rodzimym języku. Poza tym powoli kończyły jej się kłamstwa, a te wytworzone, już funkcjonujące z niebywałym sukcesem, przestawały odpowiadać jakiejkolwiek logice. Ich kruchy fundament mógłby w każdym momencie, przy odrobinie woli drążącego, rozpaść się na milion kawałków odsłaniając tym samym marną sytuację Michaliny. Nie było już odwrotu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz