23 kwi 2012

3. Ewa


Kiedy odezwał się dzwonek Ewa poprawiała ostatni obraz z kolekcji, którą on wniósł do jej mieszkania zaraz po oficjalnych zaręczynach. Potraktowała to kompromisowo, wystawiając kolekcję płyt i książek w równie widoczne miejsce oszukując samą siebie, że ma to na celu jedynie wyrównanie szans, a nie żałosną próbę odwrócenia uwagi od ścian. W końcu prezentowana sztuka zakrawała w niektórych kręgach za kontrowersję, a przy okazji nadawała temu miejscu zbyt oczywisty przekaz. Najpierw nie chciała o tym rozmawiać. Później okazało się, że zwyczajnie nie potrafi, bo każdy z argumentów był zręcznie odtrącany przez ukochanego, w emocjonalnej dyskusji, która kilka miesięcy wcześniej straciła ostatnie cechy merytorycznej. Zbyt dużo machania rękami, pasji w wypluwaniu śliny i przykrótkich, niedotleniających oddechów. Więc odpuściła wybierając najprostszą z dróg – mówienie „niepełnej prawdy”, w środowisku nazywane „wyrafinowaną dyplomacją” i będące niezwykle cenną umiejętnością. W dodatku znudziło jej się słuchanie tych samych tekstów kierowanych z premedytacją w jej stronę. Na pamięć znała wyciągany przez narzeczonego cytat o tym, że kobiety to zwykły błąd natury, upośledzony cieleśnie oraz duchowo jako przeciwieństwo mężczyzny, przydatny jedynie do reprodukcji. Kiedyś po takich słowach następowało klepnięcie w tyłek i gromki śmiech. Ale „kiedyś” to nie „dziś” – będące, w jego mniemaniu, milowym krokiem oraz „tymi lepszymi czasami”, do których z sentymentem  będą wracać w przyszłości.

- Widzę, że mieszkanie robi się coraz ciaśniejsze – odezwała się Michalina stając nagle w progu i próbując złapać oddech. – Nie otwierałaś, więc…
- Cześć, kochana! Jezu, nic się nie zmieniłaś – Ewa podbiegła do koleżanki odbierając jej bagaże. – Zaskoczyłaś mnie tym telefonem. Zakładałam pierwszeństwo wizyty w domu rodzinnym nad odwiedzinami starej znajomej. Jak widać wspólne przejścia z pedagogiem szkolnym w liceum zbliżają ludzi na lata – zaśmiała się. – Dobrze, że jesteś.
- A on nie miał nic przeciwko? To w końcu kilka dni.
- A on nie miał nic przeciwko, bo to było zdanie oznajmujące, a nie pytanie. Zresztą póki co nie mamy wspólnoty majątkowej i on w tej materii, na tych 40 metrach, ma niewiele do powiedzenia.
- Ściany na pewno nie zostały nią objęte? – Michalina skinęła głową w stronę najbliższej reprodukcji. – Nie jestem w stanie nawet określić stopnia wyrafinowania jego gustu. No chyba, że przez ostatnie miesiące doznałaś jakiegoś artystycznego przełomu w swoim życiu, o czym zapomniałaś mnie poinformować – dodała mrużąc oczy.
- Chodź, głupia, do kuchni. Najpierw obiad czy flaszka? Mroziłam od rana.
- A ty znasz mnie od wczoraj? – powiedziała Michalina zamykając drzwi lodówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz