23 kwi 2012

2. Bilet w jedną stronę


Hala odlotów wypełniona była po brzegi. Niekończące się kolejki przy wszystkich stanowiskach zawijały gdzieś w okolicach wyjść, bądź mutowały w następne tworząc prawdziwe apogeum chaosu. Obsługa przeciskała się między ludźmi niewzruszona z założonymi rękami. Co jakiś czas ktoś podbiegał i błagalnym tonem, w łamanej konfiguracji języków prosił, aby go przepuścić. W końcu samolot opóźniony o trzy godziny, bagaż zgubiony, a potem zaraz odnaleziony i w dodatku już zamykają odprawę. A jeszcze trzeba ominąć kobietę na kontroli, trzymając w duchu kciuki za to, aby nie przyczepiła się alkoholu z bezcłowego, albo do czegoś co miała w podręcznym. Na zdejmowanie butów naprawdę już czasu nie ma więc jeżeli znowu bramka zacznie piszczeć to na pewno ostatni środek transportu do kraju w dniu dzisiejszym odleci, a wraz z nim siedemdziesiąt pięć ciężko zapracowanych Euro, o przeliczniku na dniówki i złotówki nie wspominając.

Michalina próbowała uregulować oddech. W końcu te kilka ostatnich metrów między sklepem, a bramą, które musiała przebiec ciągnąc za sobą podręczną walizkę to dla niej, od jakiegoś czasu, nie taka oczywista sprawa. Brak kondycji to jedno, a siatki w rękach - drugie. Zajmując miejsce w kolejce pomyślała, że jeszcze trzy godziny i wszystko wróci do normy „sprzed” – sprzed wyjazdu, sprzed porażki w obcym kraju, sprzed kolejnej szansy od losu. I zacznie się „po” – po przylocie, po przekroczeniu progu, po pierwszej potężnej awanturze od lat. Może jeszcze stoi niedaleko domu ten pustostan, w którym znikała szukając odrobiny spokoju. Przecież dzieciom z „dobrego domu” nie wypada się włóczyć bez celu. W ogóle wiele rzeczy im nie wypada, ale zachowywanie rodem z bezpańskiego psa to już przekroczenie większości akceptowalnych granic.

Usiadła niedaleko wejścia, obok pary staruszków, którzy w milczeniu obserwowali co działo się za malutkim oknem. Wyglądali bardzo spokojnie, ssąc miętówkę i w ogóle nie zwracając uwagi na tłum, który przedzierał się do wewnątrz. Gustownie ubrane stewardessy nie ukrywały własnego znudzenia powtarzalnością tej sytuacji. Bez jakiegokolwiek silenia się na uprzejmość przy każdej sposobności powtarzały jak mantrę, że torby to pod fotel naprzeciwko, a w ogóle palenie na pokładzie jest nie tylko surowo zabronione, ale i karalne. Bierze się takiego delikwenta i po wylądowaniu stawia przed sądem, który na pewno zarządzi drogie zadośćuczynienie. Zaraz obok, po prawej stronie rozsiadły się dwie kobiety podskakując radośnie przy każdej z wypowiadanych fraz.

- Będzie dobrze, zwyczajny samolot pracowniczy – pomyślała kładąc głowę na oparciu.
           
Okazało się, że jest 40 minut spóźnienia, bo któraś z uczestniczek podróży ma coś podejrzanego w bagażu. Oczywiście pierwsze skojarzenia Michaliny oscylowały między kobietą z lotniska JFK, która pod płaszczem próbowała przemycić tarantulę, facetem z plecakiem wypełnionym piaskiem wraz z małą palmą, a amerykańską podróżniczką wiozącą w folii, spreparowaną specjalnie w ramach voodoo, ludzką głowę. Przecież pomysłowość współtowarzyszy wcale nie musi zamykać się w szczelnych ramach szablonowych zachowań. Zwłaszcza jak leci się z tak wyposzczonym tłumem, który nie czuje nad sobą narodowego bata przyzwoitości. Zaraz po starcie zrobiło się luźniej. Zapach plastikowych skarpet powoli wypełniał przód samolotu sprawiając, że każdy ze zdjętymi butami był odtąd głównym podejrzanym. I wszyscy udawali, że ich to nie dotyczy. Sąsiadki po prawej szczebiotały na temat swoich mężów, którzy już po dwudziestu latach mieszkania na niemieckiej ziemi zaczęli się płynnie porozumiewać. Małżeństwo po lewej szeptało na temat ogólnej sytuacji dzisiejszego lotu próbując ustalić o której będzie lądowanie. I tylko od czasu do czasu starsza pani perfekcyjnie ucinała krótką inwektywą zdanie męża dając przy tym popis własnych umiejętności ćwiczonych przez lata. Z tyłu trzy dziewczyny, kontynuując dialog jeszcze z lotniska, analizowały zapachy perfum, które właśnie kupiły. Były zapakowane w tak piękne flakoniki i podpisane tak drogą czcionką, że grzechem byłoby nie rozpylić każdego z nich w ramach przetestowania. Musiała w tym wszystkim być jakaś myśl przewodnia, może badania rynku, zbieranie informacji od konsumentów, kryptoreklama. Cokolwiek, co mogłoby wytłumaczyć dlaczego ostatni głęboki oddech Michaliny smakował Calvinem Kleinem w wersji unisex. Z przodu właśnie nadchodziły stewardessy pchając przed sobą pokładowy wózek ze wszystkimi dobrami jakie można wcisnąć ludziom podczas seansu w kinie, na placu zabaw, albo w obwoźnej sprzedaży samolotowej. Wysypujące się słodycze, pseudo pieczywo, gumowe zabawki, wilgotne orzeszki ziemne i alkohol w mikro porcjach.

- Ile można czekać – odezwał się ktoś nieopodal przełamując barierę szumu panującego na pokładzie – 3 piwka dla mnie i dwa dla kolegi. Bez kubków.
- Po co kubki, jak to na dwa łyki jest – dodał drugi.
- U mnie w Anglii to też sprzedają w takich małych, z kolegami wódki dolewamy. Jak pięknie Angole rzygają pod siebie – dodał z uśmiechem. – Jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś wytrzymał, a że wszyscy są mało rozgarnięci to żaden nie wyczai, że numer powtarzamy od miesięcy.
- I dla mnie dodatkowo to w zielonym opakowaniu – powiedział trzeci. Ile? Spokojnie, niech pani zatrzyma resztę. Stać mnie na napiwki, zwłaszcza dla tak ładnych dziewczyn.

Michalina zobaczyła jak znad siedzenia wyłania się opalona, wyjątkowo chuda ręka z brudnymi paznokciami. Na nadgarstku miała zawiązane kilka wytartych rzemyków i brązowe koraliki na białej gumce. Zanim jednak dziewczyna zdążyła pomyśleć skąd kojarzy tak osobliwą biżuterię rozpętało się piekło. Nagle wszystkie dzieci zaczęły marudzić żądając zabawek i chrupiących smakołyków z wózka wytwarzając dookoła atmosferę nie wróżącą szybkiego rozwiązania. Jako pierwsza wybuchła śliczna trzylatka o złotych włosach, krzycząc i okładając malutkimi piąstkami własną matkę po głowie przy całkowitym braku reakcji ze strony widowni, dla której specjalnie weszła na fotel. Później trzeba było łapać chłopca – uciekiniera rzucającego się po podłodze. Występ małych solistów podsumował chór krzyczących rodziców, którzy w swojej bezradności próbowali stosować znane im techniki rodzicielskie.

- Szanowni państwo powoli zbliżamy się do lądowania – głos kapitana przerwał dantejskie sceny. – W imieniu swoim oraz załogi dziękuję za wspólny lot. Polecamy się na przyszłość.

2 komentarze:

  1. Taka wspólna podróż może naprawdą dać w kość. Wiem coś o tym. Nie tak dawno byłam świadkiem przypadkowej znajomości pewnej pary, która poznała się dzięki temu, że ich siedzenia sąsiadywały ze sobą. Początkowo zachwyceni swoim towarzystwem podejmowali rozmaite tematy dotyczłce sytuacji w Polsce, rynku pracy, gospodarki, finansów, Unii Europejskiej i ogólnoświatowych tendencji rozwoju. Pod koniec podróży nie mogli na siebie już patrzeć. Niekiedy sama wiedza to za mało. Czasem wystarczy zwykła ludzka życzliwość.
    PS' To nie prawda, że amerykańskie turystki przewożą spreparowane głowy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Odnośnie spreparowanych głów to natchnienie dał mi artykuł onetu (teraz niedostępny) - jego kopia znajduje się pod adresem:
    http://blog.esky.pl/2011/06/niezwykle-rzeczy-ktore-przewozimy-samolotem/

    :)

    Fakt, wystarczy ludzka życzliwość.

    OdpowiedzUsuń